lut 10 2007

ANS nie pisała reportaży, oj nie...


Komentarze: 4

nie wiem, może mi się wydaje, ale ostatnio jakoś dużo ludzi umiera. chodzi mi o tych ze znanymi nazwiskami. nie założę się, że statystycznie w ciągu ostatniego miesiąca walnęło ich w kalendarz więcej niż zwykle o tej porze, dopuszczam myśl, że coś się dzieje z moją percepcją, ale jakoś tak czuję.

ze szczerym żalem przyjąłem wiadomość o śmierci Kapuścińskiego. wielkie to było pióro. wielkie i niezastąpione, mam wrażenie.

przykro mi było, gdy ziemski padół opuściła Krystyna Feldman, aktorka wyjątkowa.

a dwa dni temu skończył się czas Anne Nicole Smith, znanej głównie z tego, że była króliczkiem Playboya.

niestosowne to zestawienia nazwisk - może ktoś uznać. wcale nie. i już wyjaśniam dlaczego.

po pierwsze - śmierć jest taka sama dla każdego. różnice znikają, gdy po raz ostatni łapie się powietrze. podobnie bezradni są wtedy wielcy, średni i mali tego świata.

po drugie - zmarłym i tak nie czyni różnicy, w jakim towarzystwie ich zestawimy. a jeśli nawet podobną różnicę uczyni, marne szanse, by dali nam znać.

po trzecie w końcu - Anne Nicole Smith nie była postacią bylejaką.

będąc produktem rocznika 1975, w wolną Polskę wchodziłem jako nastolatek. powoli robiło się normalnie. normalnie nie tylko w kwestii swobód, polityki, wyboru etc., normalnie również w kwestiach takich jak to, co można było znaleźć w kioskach.

no i w tych kioskach po jakimś czasie pojawił się Playboy. może ja już nawet wtedy nie byłem nastolatkiem (bo nie pamiętam, kiedy Playboy miał swój polski launch), w każdym razie w tym Playboyu była Anne Nicole Smith.

Polski są piękne - tak twierdzić będę nawet przypiekany czym tam się ludzi przypieka. ale Polki nie zawsze były piękne. dziś już nie zwracam uwagi na Króliczki magazynu P., wręcz wydają mi się plastikowe, nienaturalne, wyedytowane w każdym calu. ale gdy dzięki wczesnym numerom magazynu papy Heffnera mogliśmy oglądać Anne Nicole, na polskich ulicach jeszcze nie było tak dobrze, jak bywa teraz. Anne Nicole ze swoją cukierkową urodą, hoża, zdrowa, słodko-różowa, z wielkim biustem i w seksownych ciuchach (bo momentami jednak zdarzało jej się coś na siebie włożyć) - to było coś wow! chłopcom opadały szczęki. no, mnie w każdym razie opadła. a nie byłem sam i była to jedyna składowa korpusu, która opadała...

Anne Nicole chciała być Marilyn Monroe końca XX wieku. nie była, bo kino nie zawdzięcza jej zbyt wiele. jakieś dowcipy z Leslie Nielsen, jakaś rólka w filmie klasy C - mało, słabo, nic więcej na ten temat. ale w świecie popkultury potrafiła sobie umościć wygodne gniazdko. liczne rozbierane sesje, angaż w przełomowej kampanii producenta jeansów, w końcu ślub z miliarderem od ropy naftowej, który był od niej starszy o blisko 70 lat, a potem długi proces z rodziną małżonka o wielkie pieniądze. bo nasz bohater od ropy jakiś rok po ślubie odszedł z tego świata. Anne Nicole trafiła do Sądu Najwyższego, w międzyczasie strasznie przytyła, ale potrafiła to zdyskontować w ten sposób, że stała się gwiazdą telewizyjnego reality show, w którym schudła.

Ameryka ją kochała, bo pochodziła z pierdziszewa, przez które raz na jakiś czas przejedzie wielka ciężarówka, faceci noszą ogrodniczki i czapki z daszkami, a kilka mil od stanowiącego centrum baru z tłustymi hamburgerami swój XIX wiek wciąż mają Amisze. pochodziła więc znikąd, a z gracją poruszała się po grubych czerwonych dywanach Hollywood.

potem dziwną i nagłą śmiercią zmarł jej 20-letni syn, owoc młodzieńczego szaleństwa, którego do szaleństwa kochała. chwilę wcześniej urodziła córeczkę. otępiona środkami na uspokojenie wzięła ślub. podobno nie do końca wiedziała z kim, a na pewno nie do końca było wiadomo, kto jest ojcem córeczki - w tej sprawie toczył się nawet proces, bo potencjalnych ojców było przynajmniej dwóch.

ale Ameryka wciąż ją kochała. bo była. była blond, bajecznie bogata i działa jej się krzywda.

Anne Nicole Smith jest dla mnie kolejnym przykładem na to, że niezbadane są wyroki popkultury. i że nigdy nie będzie uniwersalnej recepty na jej sztandarowe produkty.

a teraz zmarła. nie do końca jeszcze wiadomo na co - autopsja zakończyła się tym, że potrzeba kolejnej autopsji. znalazła ją w hotelowym pokoju osobista pielęgniarka. nie do końca wiadomo, po co miała pielęgniarkę. reanimował ją osobisty ochroniarz. przepytana jakiś czas temu w telewizyjnym wywiadzie jej matka powiedziała, że po śmierci ukochanego syna, Anne Nicole musi uważać. bo może być następna. nikt nie powiedział, czy babcia wiedziała, że sekcja zwłok wnuka wykazała końskie dawki narkotyków w organizmie. babcia w każdym razie była przejęta, głos jej drżał, a telewizja to pokazywała.

pewnie już wkrótce poznamy szczegóły dotyczące śmierci Anne Nicole Smith. a może nie poznamy? miała 39 lat i z pewnością nikt nie przypuszczał, że umrze właśnie w ten taki zwykły dzień niemal z samego początku lutego.

czy to wystarczy, by stała się postacią kultową? czy ja się teraz wygłupiam? nie, skądże, piszę w końcu o osobie, dla której największe amerykańskie tabloidy często rezerwowały swoje okładki.

i wiem, że jeżeli ktoś przebrnął przez ten efekt 20-minutowej pisaniny, to pewnie dalej nie wie, czemu umieściłem blondaskę z okładki Playboya obok wybitnej aktorki i jednego z największych światowych pisarzy ostatniego 50-lecia (przynajmniej). zestawiłem Anne Nicole Smith i Ryszarda Kapuścińskiego w wyszukiwarce Google.

ANS: 6,7 mln wyszukań w 0,5 sekundy - RK 2,3 mln wyszukań w 0,5 sekundy

wiem, wiem, nie powinienem był.

lukaszkowalski : :
wow gold
10 listopada 2009, 03:03
ANS: 6,7 mln wyszukań w 0,5 sekundy - RK 2,3 mln wyszukań w 0,5 sekundy

wiem, wiem, nie powinienem był.
wow gold
10 listopada 2009, 03:03
x1110ale Ameryka wciąż ją kochała. bo była. była blond, bajecznie bogata i działa jej się krzywda.
10 lutego 2007, 15:48
Na szczęście możemy sobie zestawiać kogo chcemy, z kim chcemy, bo jeśli ktoś nas pokocha, to \"indywidualnie\".
Inh
10 lutego 2007, 13:37
No tak , a za cóz Amerka i mogłaby pokochac łysiejacego zurnaliste i pomarszczoną aktorczynęw meskich spodniach?

Dodaj komentarz